niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział 24

Mięło kolejne parę dni od kont Kise obudził się i przebywał u naszych ,, leśnych przyjaciół". Zaprzyjaźnił się ze wszystkimi ale najbardziej chyba z Lou, ale też z Treyem który bardzo często pytał o Irinę i jak to było z nią chodzić. Lou był chyba jeszcze bardziej różowy ale też czół się bardziej swobodnie, i chyba nawet....podrywał Dziun. Często chwalił jak dobrze gotuje i mówił jak to ładnie wygląda w świetle ogniska itp. Dzień był piękny, wszystko było w najlepszym porządku i tak jak zawsze....ale wszystko ma swoje granice... Gdy Lou jak zwykle rozśmieszał Dziun Lili wzięła go na słowo. A raczej chwyciłą go za fioletowy ogon i pociągnęła na stronę.
-Ej tylko nie za ogon... aa....Lili...., ej to boli. Co ty odbiło ci?
-Co ty odstawiasz z Dziun?
-No, no co? O co ci chodzi? Dziun jest bardzo ładną i młodą kobietą w moim wieku. Nie moja wina że mnie interesuje.
-Ale czemu Dziun?
-Bo jak ty jesteś zaręczona z Lenem, to pomyślałem że ja mogę być z Dziun.
Lili odebrało mowę. Położyła rękę na głowę i westchnęła ciężko.
-To nie jest takie proste.
-He? O co ci chodzi?
-Bo ja...oj no bo ja chyba...nie ...chce...
-Wychodzić za Lena.-dokończył Lou-tylko ty możesz to zakończyć.
-Możliwe ale...
I teraz usłyszeli huk i zobaczyli Kise aż świecącego od forioku ze strzelbą w jedne ręce i zieloną dziewczyną obok.
-Co? ale jak?
                                                                    ***
-Czemu akurat on?!-zapytała podniesionym głosem Irina.-nie mógł być to ktoś inny?
Irina i Zero Kaname siedzieli u Zika w salonie czekając na jego odpowiedz.
-Ależ droga Irino, nie rozumiem o co ci chodzi?
-Nie udawaj z nami Zik-wtrącił Zero Kaname- po co tu go w ogóle sprowadziłeś?
-Spokojniej proszę i schowaj te kły, to bardzo proste-powiedział wstając ze swojego balkonu i podszedł do nich. Rzadko kiedy Zik wychodzi ze swojego balkonu, a jak już to robi to musi być ważna sprawa.
-Wszystko wam wyjaśnię. Zapewne wszyscy słyszeliście o ,,podtężnych szamanach" prawda?
-Pewnie ,a kto nie słyszał.
-Więc Irino zapewne wiesz że twój Kise jest jednym z nich.
-Tak wiem, i ...aaaa...ale po co ci on?
-Widzisz ja może i się odrodziłem ale nie mam w pełni swojej dawnej mocy. A bardzo chciałbym by Lou zginął.
-Przecież my to możemy zrobić.
-Nie, Zero Kaname ty szczególnie nie. To przecież twój najlepszy przyjaciel, przynajmniej kiedyś.      On nic nie powiedział tylko zacisnął zęby i odwrócił głowę.
- A Kise nic do niej nie ma. A tak poza tym... On posiada strzelbę w której może mieć każdy pocisk nawet taki który zabija mutanty takie jak Lou. Raz a dobrze. I jego zadaniem było zaprzyjaźnić się z nimi i w odpowiednim momencie zaatakować i zabić Lou.
-Ale on jest u nich tylko ok. 3 tygodni, jak niby mieli by mu zaufać w tak szybkim czasie?
-Bo z nimi jest Yoh. A mój drogi braciszek ufa prawie każdemu bo w każdym jest dobro. Jak on to mówi. Więc jeśli się nie mylę-powiedział wracając na balkon i patrząc w chmury-już mógł zacząć.

                                                                       ***
-Kise co ty wyprawiasz?-zapytał z nie dowierzaniem Yoh.
-Wybacz mi to co teraz powiem Yoh, ale muszę was zdradzić.
Wszyscy natychmiast przybrali formy ducha ale nie użyli stu procent mocy.
-Czyli to był tylko podstęp? Po co?-zapytał Lou.
-Powiedzmy że Zik miał dla mnie pewne zadanie ,a moja walka z nim wtedy...musiała być dobrym przedstawienie.
-Czemu to robisz?
-To proste, bo mi płacą. A teraz przepraszam was ale nie mogę długo zostać mam zrobić swoje i wracać.-mówiąc to ładował strzelbę.
-Co niby masz robić?
-Pytasz co Lili?
Lili stała z nie dowierzaniem że mierzy , nie jednak nie mierzył do...do Lou.Nacisnął spust i zniknoł pochłonięty przez ziemię.
-Oj Zarek miałeś trafić w środek serca a nie w bok jej serca, ale cóż zrobiłem swoje.-powiedział będąc w kokonie z liści.
-Nie...nie bój...się...nie..nie zginę od razu...
-Cicho siedź Lili tylko pogorszysz sytuację.-powiedział Lou biorąc ją w objęcia.-czemu to zrobiłaś?! czemu?!
-Nie...nie płacz. Pamiętasz jak...jak byliśmy mali... przez przypadek wygadałam ...mamie że .... że podjadałeś ciastka,...eh... a ty mi powiedziałeś że ja...że ja chcę byś ty tylko.... cierpiał. Teraz widzisz że się myliłeś.-powiedziała to i zaczęła płakać a z ust zaczęła jej wyciekać krew.
-Nie, nie Lili to nie jest koniec...Faust, Faust musisz coś zrobić, na pewno coś się da.
-Nie, nic się już nie da zrobić. Będzie jeszcze żyć puki nie przestanie oddychać ,a teraz ledwie łapie oddech. Lou zacisnął zęby i pochylił nad nią głowę.
-Mylisz się, da się coś zrobić-powiedział z opuszczoną głową.-mogę jej oddać duszę.
-Co?!-krzyknęli ze zdziwieniem.
-C..co?!Lou nie.
-Jak chcesz to zrobić-zapytała Anna.
-Mam moc, która polega na rozszczepianiu mojej duszy, trochę jak Voldemort i umieszczanie ich w różnych przedmiotach. Tyle że teraz mogę całą oddać Lili.
Powiedział i przyłożył swoje czoło do jej czoła i zaświecili się obydwoje. Rana jej się zagoiła a krew zniknęła, nawet ta z ust. Lou padł na ziemię koło niej a Lili znowu mogła normalnie oddychać. Przestali się świecić. Lili wzięła głęboki wdech. Podniosła się i popatrzał na Lou ze łzami w oczach.
-LOU!!!-krzyknęła-LOU! LOU TY IDIOTO-powiedziała przez łzy i tuliła jego martwe ciało.


CIĄG DALSZY NASTĄPI...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz